Z lekkim opóźnieniem, mam dla Was konkursowe miniaturki.
Zrzucam winę na brak internetu.
Głosujcie w ankiecie w bocznym pasku strony na najlepszą miniaturkę!
Głosowanie trwa do 10 stycznia ze względu na opóźnienie.
Wyniki konkursu jak i głosowania będą 11 stycznia.
Przepraszam.
,,Żółte ślepia'' autorstwa Cassie McKliney:
,,Oczami szaleństwa'' autorstwa Gemmy Arterton:
Czasy świetności. Tak to się nazywało, czyż nie? Ilekroć nie spoglądała w swoją podobiznę, odbijającą się w symetrycznym, srebrnym pucharze, czuła moc i zapach znaczenia tego wyrażenia. Czasy świetności jej Pana uchodziły za nieludzkie, pozbawione głębi uczuć i człowieczeństwa. Dla takich jak ona były one jedynie nieomylnymi rządami boga w ludzkim ciele, nie do zachwiania. A teraz, gdy nadszedł czas nieznanego im strachu, myśli każdego jednego wysłannika Pana krążyły wokół małego przedmiotu, który mógł uchować cudotwórcę przed porażką.
Raz, może nawet dwa pokusiła się o zakręcenie kosmyka włosów na palcu, nie zdając sobie choćby częściowej sprawy z tego, iż nie orientowała się w swoich gestach. Nieustannie zatracała się w obrazie Czarnego Pana. On nie odstępował jej myśli na krok, przez co krew aż wrzała w jej ciele. On był czynnikiem, dla którego zdołałaby obrócić jej bieg w swym ciele. I czuła, że nie ma żadnej innej mocy, która w swej wspaniałomyślności dorównałaby potędze jej Lorda.
Szelest za jej prawym uchem sprowokował kobiece ciało do zatrzymania się pośrodku korytarza skąpanego w półmroku, powstrzymując choć w połowie nerwowe drgawki.
- Cii… Nie może być dźwięku… Ciii… - w uszach już dudniło. Serce skakało. Och, tak, skakało i fikało koziołki. – On nie lubi głośnych dźwięków…
- Bellatrix…
- Zamknij się! Zamknij! – kto śmiał?! Kto burzył porządek…? Czyje oczy świeciły w ciemności, wygrażając jej zdaniu w tak bezczelny sposób? – Czarny Pan myśli… Myśli, nie przeszkadzajmy… DLATEGO ZAMILCZ, PODŁA RASO!
Ciężki stukot jej obcasów zatańczył w przyspieszonym tempie zmysłowego walca z cieniami ognia, który kąpał się w zakurzonych rogach pokoju. On żywił się słabością tego miejsca niczym oni strachem plugawych brudasów z zewnątrz. Jakże ona nienawidziła… nienawidziła ich.
- Bello. Bello, czemu krzyczysz? – zatrzymała się w końcu w miejscu, wzrokiem błądząc w ciemnościach tego pomieszczenia.
- Cyziu? Kochana, to ty?
- Tak, Bello. To ja. Chodź do mnie – łagodniejszym o stokroć wydawało jej się wołanie Narcyzy, niż głos kogoś innego. Posłusznie minęła próg i w rogu pomieszczenia, do którego wkroczyła, dostrzegła skąpaną w świetle kominka Narcyzę. Wydała jej się jeszcze bardziej filigranowa i wystawna niż zazwyczaj. – Dlaczego krzyczałaś?
- On nie lubi, gdy jest głośno.
- Bello – kobieta zmarszczyła w tej chwili swoje brwi, składając dłonie na swym podołku. – Czy wiesz, na kogo krzyczałaś?
- A co to za różnica? – zbliżyła się do siostry jeszcze bardziej, zaciskając mocno szczęki. – Było za głośno…
- I to upoważnia cię do pokrzykiwania na swego męża?
Znów. Znów ścisk. O nie, nie, nie. Nikt nie będzie… „Nie będzie mi dyktować warunków.” Z wrogim sykiem odskoczyła od siostry, zaczynając gorączkowo wędrować po pokoju.
- Bellatrix, mówię do ciebie…
- Cicho. Cicho, głupia! Nie chcę, nie chcę… Zabierz. Zabierz go, bo go nie chcę.
- Swojego męża? Na Merlina, Bello. Opanuj się! – krokiem szybkim, niemal energicznym i niepasującym do jej osoby podeszła do pani Lestrange, mocno łapiąc ją za nadgarstek. – Tak się nie godzi…
- Jest tylko Czarny Pan. Nikt nie ma siły większej jak on. Świat splami się krwią plugawców i szlam. Zostaniemy tylko my… On jest idealny, Cyziu. Ach, idealny. Jego majestat przewyższa największe szczyty o stokroć, a rządy jego…
- Bello – stanowczy głos siostry po raz pierwszy z nielicznych nabrał ciemnego wydźwięku, a gorzki był niczym świeżo palona kawa. – Kiedyś zostaniesz całkiem sama…
- Och, rządy mego Pana… Cyziu, jego głos dźwięczy mi w uszach. Daj mi stu mugoli, a wyrwę im żywcem serca… Dla Lorda Voldemorta…
Wzrok Narcyzy przebiegł wtedy po siostrzanej sylwetce, której spojrzenie spoczęło na kominku. Jej usta nieustannie smakowały słów chwały, a umysł uciekł daleko, daleko, zrzucając w eter cały swój ciężar. Nie byłaby w stanie pozostawić siostry, lecz teraz marzyła o ucieczce. W jej oczach Bellatrix niebezpiecznie balansowała na granicy obłędu. Cicho i niezauważenie opuściła pomieszczenie, nie zostawiając siostry nazbyt długo samej.
Niemalże zdrętwiała, wyłapując w pomieszczeniu cudzą obecność. Z nieprzyjemnym grymasem malującym się na cienkich ustach, przeniosła wzrok na stojącego w drzwiach Rudolfa, wpatrującego się w nią w uwagą. Ona tak naprawdę nie nienawidziła Lestrange’a. Jej indyferentyzm przejawiał się dosłownie w każdym geście, kierowanym do młodszego od siebie partnera.
- Czego chcesz? – warknęła, unosząc przy tym wysoko brwi ku górze. Obojętność była chyba chwilami zbyt delikatnym określeniem. Rudolf nawet nie drgnął, zupełnie jakby słowa żony były dla niego bezwartościowym bełkotem. – Myślisz, że przejmę się tobą, bo Narcyza zaczęła deptać mi po piętach? Nie obchodzisz mnie. Ciągle kręcisz się dookoła jak wesz, która nie wie gdzie ma się wgryźć… - syknęła po raz kolejny, wyłapując każdy najmniejszy gest z twarzy młodzieńca, stalowo krzyżującego dłonie na klatce piersiowej. – Żadnego z ciebie pożytku. Jesteś dla mnie niczym, to tylko obowiązek…
- Dobrze, że w jednym chociaż się zgadzamy – wycedził w oziębły sposób, pocierając po chwili palcami po lekkim zaroście na swoim podbródku. – Czarny Pan cię wzywa…
Oczy niemalże jej się zaświeciły. To była euforia… Z lekkością oderwała nogi z punkty zaczepienia, jakim był brzeg zielonkawego dywanu, na widok którego normalny człowiek uciekłby z krzykiem.
- Pan mnie wzywa. Widzisz? Widzisz?! Mnie. Ty nieudaczniku… Dyletancie… - obrzuciła męża srogim spojrzeniem i w mgnieniu oka opuściła zakurzony salon, mknąc drewnianymi schodami na piętro. Ekscytacja w jej ciemnych, pozbawionym miłosierdzia i zdrowego rozsądku sercu rosła z każdym kolejnym krokiem, potęgując szaleńczy obraz uśmiechu, wpływającego na skąpane w szarości życia wargi. – Mój Pan mnie wzywa… Jedyna radość, która mi pozostała…
- Bellatrix… Pośpiesz się, niedojdo! – posykujący głos, dobiegający zza uchylonych drzwi od pokoju znajdującego się na samym końcu korytarza sprawił, iż powieki kobiety przymknęły się, jakby w ekstazie.
- Idę, mój mistrzu. Mój Panie…
- Czas nam ucieka, Bellatrix. Ucieka. Musimy się spieszyć… Oni chcą walczyć…
- Dostaną, czego chcą – odrzekła, mijając próg ogromnego pokoju, w którym panował półmrok. Grube kotary zasłaniały okna, a całe pomieszczenie wydawało się być skąpane w gęstej mgle przesytu. Jedynie iskry tańczące w kominku zarysowały postać, siedzącą w fotelu, zwróconą przodem do paleniska. – Zabijemy każdego, mój mistrzu… Nie wymknie się ani jeden. Ten Potter… Ach, Panie. Ukręcę mu ten jego malutki łebek i…
- NIE! – wrzask mężczyzny umiejętnie zbił ją z pantałyku, a kolana i nogi odmówiły posłuszeństwa. W mgnieniu oka wylądowała na twardych belkach, doprowadzonych do porządku przez Skrzata Domowego na krótko przed przybyciem wodza. – On jest mój. Rozumiesz? Mój. Jesteś najwierniejszą mi… Nie ominie cię zaszczyt zabicia wielu z tych szumowin.
- Tak… Tak, mój Panie – kobieta zduszonym głosem wychrypiała owe słowa, czołgając się niemalże w jego kierunku. – Zabiję każdego kogo polecisz… Każdego. Bez wyjątku…
- Nawet swoją siostrę? – spytał głos, w dość podchwytliwy sposób dobiegając tonację ów pytania. Bellatrix wbiła w uważny wzrok w zarys postaci, czując jak serce na chwile jej zwalnia. Ach, każdego…
- Cyzię? Cyzia nic…
- Adromedę – wycedził, stukając teraz nerwowo palcami o podłokietnik. – Za zmieszanie krwi… Wiesz co grozi…
- Tak, mój mistrzu. Ona jest mi obca, brzydzę się nią… Plugawa, pozbawiona godności menda – warknęła, docierając w końcu do mebla i spuszczając ulegle głowę. – Każdego, kto ośmielił się odmówić twojej osobie… Każdemu, kto knuje za twoimi plecami. Niegodziwcy… Każdego z nich spotka los o niebo gorszy od zwykłej śmierci… - palce kobiety zaczęły teraz gorączkowo błądzić po podłodze, szukając choćby i najmniejszego śladu niedopatrzenia. – Żadnego nie oszczędzę… A Blacka… Aaach, tego zuchwalca, zdrajcę krwi… - wrzasnęła po chwili, układając się na podłodze i sunąc swym błędnym spojrzeniem po deskach.
– Ukręcę mu głowę… Zniszczę go. Za zadawanie się ze szlamami… Za plugawe niszczenie dobrego imienia mojego Pana…! PRĄŻEK! PRĄŻEK, NATYCHMIAST DO MNIE! Nędzna kreaturo… Ominąłeś fragment!
- To niezwykle na miejscu, ze strony Lucjusza, że użyczył nam swojej posiadłości, nieprawdaż? – dość melancholijnie zabrzmiało to w ustach mężczyzny, którego twarz skryta była za pobladłą dłonią o długich, niemalże spiczastych palcach. – Ale to jego obowiązek… Za nieposłuszeństwo swojemu Panu…
- Tak, masz rację. Masz rację, mój Królu… - wyszeptała, następnie też przenosząc obłędny wzrok na istotkę, która stojąc przy drzwiach dygotała ze strachu. – Podejdź tu…
- Prążek nie chciał…
- Powiedziałam… PODEJDŹ TU! – kobietą niemal tąpnęło, gdy wykrzyczała ów słowa. – Zaniedbałeś swoją pracę… To zniewaga. Jak mogłeś pozwolić, aby Czarny Pan przebywał w takich obrzydliwych warunkach!
- Prążek nie chciał… - Skrzat niemalże skulił się, stojąc po środku pokoju i dygocząc jeszcze mocniej. Jego wielkie, niebieskie oczy wpatrywały się w Bellatrix, raz po raz skrywając się za powiekami i jednocześnie za wielkimi, okrągłymi uszami. – Prążek nie pozwoliłby, aby Czarny Pan…
- Jak ŚMIESZ! – kobieta w tej chwili podniosła się na równe nogi i dobyła w energicznym, niemalże opętanym geście swą różdżkę, celując nią w bezbronne, przerażone stworzenie, które już teraz wiedziało, jaki los go czeka. – Avada Kedavra!
Pokój rozbłysnął zielonkawym światłem, pozostawiając po sobie jedynie nikłe wspomnienie niewinnego istnienia. Zaś nieco zachrypnięty, głęboki śmiech zawędrował od fotela, aż po same krańce pokoju.
- Tak, moja droga… Zabijesz wszystkich…
- Mój Panie – wyszeptała, po raz kolejny ulegle padając przy meblu i wijąc się przy nim. – Każdego… Mugola. Zdrajcę krwi. Byle stworzenie… Przyniosę ci ich głowy. Mój mistrzu… - pokój rozdzierał już jedynie przyduszony szept, a języki ognia z obrzydzeniem obserwowały tą uniżoną formę nieszczęśliwego zapatrzenia. Jarzyły się do czasu, aż ich rozpacz nie osiągnęła zenitu, w tęsknocie za małym stworzonkiem, które już nigdy nie będzie mieć okazji zadbać o ten kominek. Ogniki zbladły… Zrobiło się ciemno.
Zmarły, wydając z siebie syk.
,,Nic nie może przecież wiecznie trwać...'' autorstwa Sly.
Niebieskooka dziewczyna z dziwnym zamiłowaniem wpatrywała się w szklaną tafle okna. Miała zamglony wzrok, a jej blada cera była jasna, jak pokrywający wszystko śnieg.
Podziwiała wzory jakie malował na niej mróz, każdy inny, wykonany z wielką precyzją. Widok za oknem był piękny. Kręta ścieżka prowadziła na Błonie Hogwartu, Bijąca wierzba spoglądała na wszystko pod białej pierzynki, zalodzone ławki oraz jezioro kontrastowały z cegłami wchodzącymi w skład zamku. Dachówki z, których zwisały sople złowrogo patrzyły na osoby pod nimi. Ciemnoczerwone dachówki były ledwo widoczne przez pokrywające je śnieg. Dzieci z pierwszych klas radośnie biegały razem po obszarze, Gryfoni rzucali się śnieżkami, urządzając bitwę, Krukoni transportowali ogromne kule śniegu, wchodzące w skład wielkiego bałwana. Mieszkańcy Slytherinu pojedynczo przechadzali się po powierzchni podwórka, poszukując spokoju, w którym mogli by dać myślom gnać. Inni po prostu pomagali bądź towarzyszyli reszcie.
Jej koleżanka obok, popijając ciepłą czekoladę, obserwowała natomiast dziewczynę. Była z nią naprawdę blisko, znała jej większość sekretów i marzeń czy zainteresowań. Wspólnie spędzały wieczory wyżalając się sobie, czy wymieniając "ploteczki" jakie usłyszały. Wiedziała także o miłości Lev do Ronalda Weasley'a. Rudowłosego chłopca, kolegi wielkiego Harry'ego Potter'a. Brown, patrząca w okno zauważyła trójkę uczniów, ich szyje były oplecione złoto-czerwonymi szalikami. Chłopcy obładowali byli torbami. Razem z dziewczyną śmieli się wesoło, uśmiech gościł na ich twarzach, co chwilę tylko się poszerzając, aż do granic możliwości. Zniknęli, wciągnięci w wejście do szkoły. Parvati dostrzegła momentalną zmianę nastroju swojej koleżanki. Szczęście, które wcześniej emanowało z dziewczyny zostało zastąpione zimnem. Tak jakby zabrał je dementor. Bezszelestny chłód przełamał powietrze między nimi.
Dziewczyna z głośnym stukotem odstawia swój napój, zwracając tym uwagę Lavender. Patil pocieszającym tonem zaczyna :
- Nie smuć się. On nie wie co tra...- nie dane jednak było jej dokończyć, gdyż smutna dziewczyna krzyknęła:
- Nic nie traci! Kim ja jestem! - zrozpaczony głos dziewczyny dotarł do uszu towarzyszki.
- To idiota! - barwa głosu przybiera większą częstotliwość.
- Słodki, piękny, miły...Nie mów tak! Wyjdź! - łzy bezsilności zalśniły w kącikach oczu Brown, z niemą prośbą patrzy na koleżankę.
Dziewczyna wyszła.
***
Drogi pamiętniczku, dziś mam tylko krótką notkę opisującą najważniejsze wydarzenie :
Pokój wspólny. Wygrany mecz Gryffindor'u. Pełno osób. Rzucam się na szyje obrońcy drużyny, całuje Go, odbierając mu dech. On...oddaje pocałunek. Jestem w siódmym niebie, nic tego nie zmieni. Głośny trzask przerywa nasze zbliżenie, Hermiona Granger wybiegła z pokoju! Może się uda?
***
Kochany powierniku! Umieram z radości! Niedosłownie!
Mój kochany MonRoł zgodził się ze mną być! Powiedział, ze nie liczy się dla niego ta szlama! Akurat w tym momencie mam mieszane uczucia. Patil się do mnie nie odzywa. Nie wiem dlaczego. Czy widzisz jakiś powód ? Mógłbyś mi go podać. Ale no cóż, Ona jest teraz mniej ważna.
***
Cześć pamiętniku.
Nie wiem czy jeszcze wrócę z tego nieba, w którym jestem, a jeśli tak, to błagam by moje niebo trwało bardzo długo. Jego pocałunki smakują czekoladą, rozpływam się gdy mnie obejmuję. Ale nie wiem ile to jeszcze potrwa, widzę jak patrzy na nią. Na tą brudną szlamę. Cholerna idiotka. Parvati wróciła, powiedziała, że musiała odpocząć.
***
Nic nie może przecież wiecznie trwać
Nastał koniec. Weasley mnie zdradził. Wybrał ją.
Co zesłał los trzeba będzie stracić.
Nie wiem dlaczego mam tracić niebo...
Nic nie może przecież wiecznie trwać
Koniec...
Za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić
Czy moja krew jest wystarczająca ? Moje łzy ? Ten powolny strumyk płynący po moim nadgarstku ? Strużka krwi wycieka z rozciętego nadgarstka. Łzy skapują na podłogę rozbijając się z cichym odgłosem. To koniec...Prawdziwy koniec. Ze mną. Z nami... Z tym wszystkim...
***
Nic nie może przecież wiecznie trwać
Nastał koniec. Weasley mnie zdradził. Wybrał ją.
Co zesłał los trzeba będzie stracić.
Nie wiem dlaczego mam tracić niebo...
Nic nie może przecież wiecznie trwać
Koniec...
Za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić
Czy moja krew jest wystarczająca ? Moje łzy ? Ten powolny strumyk płynący po moim nadgarstku ? Strużka krwi wycieka z rozciętego nadgarstka. Łzy skapują na podłogę rozbijając się z cichym odgłosem. To koniec...Prawdziwy koniec. Ze mną. Z nami... Z tym wszystkim...
Radziłabym inaczej rozstrzygnąć głosowanie, nie jako ankietę na bloggerze, nie jest to zbyt dobry pomysł. + jeśli to konkurs, to dobrze byłoby zataić, kto napisał jaką pracę, ponieważ przy oddawaniu głosów niektórzy mogą kierować się sympatią do autora.
OdpowiedzUsuńNastępnym razem postaramy się, by było lepiej. To pierwszy organizowany przez nas konkurs. A etap głosowania w jakiej innej ankiecie proponujesz? Liczymy na pomoc :)
UsuńNa pewno nie tak jak teraz. Radzę też napisać jakiś regulamin przebiegu konkursu, czyt. żeby autorzy prac nie pisali o tym na swoich blogach, bo jest wiadome, że ten, kto ma więcej czytelników, jest na wygranej pozycji... Na początek głosowanie w komentarzach z punktacją i usadadnieniem? Przemyślcie to tak, żeby wszystko było uczciwe przede wszystkim.
UsuńJeśli chcecie żeby katalog się rozwijał, to zacznijcie go reklamować, bo samo wszystko nie przyjdzie ;-) + radzę zmianę szablonu, ale zrobicie, jak będziecie chciały.
uzasadnieniem*
Usuń